Bogart, nie dość, że w roli księdza (nawet jeśli lipnego), to jeszcze mówi po chińsku i śpiewa, a do tego za partnerkę mu tu - jedyny raz w całej karierze - Gene Tierney, zatem atrakcji jest niby co niemiara, ale film wyszedł z tego mdły i nijaki. Po obojgu głównych wykonawców widać zmęczenie życiem, ekranowej chemii między nimi nie ma za grosz, a i fabuła niespecjalnie porywa. Lee J. Cobb w roli łysego Chińczyka głównie śmieszy.