Naprawdę nie pamiętam, kiedy tak bardzo poruszył mnie film. Oglądałam go przez cały czas z gulą w gardle. Jest coś takiego w tych subtelnych obrazach rzeczywistości, w niespiesznym tempie, w mistrzowskim naturalistycznym aktorstwie, w postaciach przeżywających wszystko w środku, że ten film łamie po prostu człowiekowi po cichu serce. Lily Gladstone jest zjawiskowa, wybitna.
Uwielbiam leniwe tempo, oszczędne dialogi i zwyczajne historie o zwyczajnych ludziach, ale filmów Reichardt nie kumam. Dla mnie to filmy bez scenariusza, kompletnie pozbawione sensu. Seans z "Wendy i Lucy" był dla mnie istną katorgą, ale tutaj było jeszcze gorzej. Do tego stopnia, ze po godzinie miałem dosc i film po prostu wyłączyłem. Oba "dzieła" były tak słabe, że nawet tak dobra aktorka jak Michelle Williams wypadła w nich nijako i bez wyrazu.
Istotnie zachwycający ale, jak dla mnie, to arcydziełem on nie jest, niemniej to bardzo dobry film. Swoją oceną nie podważam Twojej oceny. 8/10 !!!
Jak pięknie ubrałaś w słowa to co widać na ekranie... Nic dodać, nic ująć. Po prostu poruszający do głębi, chwyta za serce.
Piękny.
No właśnie, cieszę się że zostało to napisane - ten film jest właśnie o tym co kobiety przeżywają w sobie, w środku. Niby nic, niby zwykłe, szare życie. Ktoś powie-mogły wybuchnąć, mogły to wykrzyczeć, powiedzieć. Inny powie-bzdety, to nie problemy, to nic ważnego. Więc one chowają to do środka żeby utrzymać pracę/zdrowie/życie (nawet i cudze jak widać)/rodzinę/spokój....